#5. Eminem - Not Afraid
Album: Recovery
Utwór, którym Eminem wrócił tak naprawdę. Zarówno do
pełnowymiarowego show biznesu, jak i do życia. Dlatego „Not Afraid” jest też
podwójnie symboliczny. Raz, że przekaz tej piosenki mówi sam za siebie, to
jeszcze ma to wydźwięk w świecie Marshalla Mathersa.
Kawałek jest jak dotąd najczęściej zapętlony na moich
odtwarzaczach. Jak dotąd 697 razy.
I nic dziwnego, bo w momencie, kiedy odbyła się premiera
miałem cholernie ciężki okres w życiu. A tu bach - taka piosenka. I znowu
czułem się, jakby Em gadał tylko do mnie (ah, egoizm. Wiem.), ale jak gadał!
Tak, że nabrałem dzikiej ochoty do walki, życia, i zmiany nastawienia. Po dziś
dzień „Not Afraid” to dla mnie muzyczny hołd dla życia, odwagi, chęci zmiany na
lepsze oraz siły.
Utwór był singlem otwierającym najnowszą (i chyba najlepszą)
płytę Ema - „Recovery”.
I wiązał się z tym kawałkiem niemały szum. Bo część fanów
była w kompletnym szoku - jak to?! Em, i tego typu pozytywny tekst? Dziwne
dość. Em, i tak dojrzałe, wolne od prześmiewczych oraz bulwersujących tonów,
słowa? Do tego już całkiem śpiewany refren w stylu gospel? Wiele osób tego nie
przełknęło. Krytycy z kolei zgodnie stwierdzili, że nowy singiel jest po prostu
zajebisty i wróży zupełnie nowy rozdział w muzycznym dorobku Eminema. Ja od
samego początku byłem na kolosalne tak. To było świeże, odkrywcze, mocne,
dające niespotykane pokłady nadziei, oraz świetne muzycznie. Wywoływało ciarki.
A początkowy zwrot Marshalla do ludzi:
„Yeah, It’s been a ride…
I guess i had to go to that place to get to this one
Now some of you might still be in that place
If you’re trying to get out, just follow me
I’ll get you there…”
I guess i had to go to that place to get to this one
Now some of you might still be in that place
If you’re trying to get out, just follow me
I’ll get you there…”
Kupił mnie tym od razu. Po
niecałym roku od wypuszczenia tej piosenki słowa te nabrały dla mnie zupełnie
innego i ważniejszego znaczenia, bo ponownie znalazłem się w innym miejscu w
swoim życiu niż początkowo przypuszczałem. Także w sumie im dłużej słucham tej
piosenki, tym świeższy wydaje mi się jej przekaz, i znacznie więcej wynoszę.
Albo po prostu więcej z mojego życia pasuje do każdego słowa. Lubię jak słowa
Ema nakładają się na moje przemyślenia, moje sprawy i życie. Wtedy mam
wrażenie, że nie tylko ja myślę w taki, a nie inny sposób i nie „gadam do
siebie”.
„Not Afraid” zwiastowało zmiany.
Było to czuć wszem i wobec. Dość szybko ludzie wymieniali się spekulacjami z
kim tym razem Em wystąpi na featuringu, czy usłyszymy 50 Centa i Dre, co z D12 itd.
Itp. Niewielu chyba spodziewało się Rihanny oraz Pink. Bo Lil’ Wayne był już wcześniej „zaklepany”
na współpracę. Moim zdaniem to, co wyszło od „Not Afraid” to duży skok jakości
u Eminema. No bo ile można być wyszczekanym, pełnym agresji i wściekłości dla
świata blondasem, który rzuca mięsem we wszystko, co się rusza? Dobrze, że
zmieniły się w Marshallu priorytety, i z pajacującego klauna wyrósł nam
dojrzały, odpowiedzialny, i z lekka zdystansowany do otoczenia artysta. Bardzo
mi się to podoba. I oby tak dalej.
Teledysk też dopełnił jakości
piosenki. Choć nie obyło się bez krytycznych słów za dość chamskie reklamy Nike
oraz słuchawek Dr.Dre. Za to nawiązania do Supermana oraz kilku scen z Matrixa
- jak najbardziej w porządku. W fajny sposób oddane są w teledysku emocje
piosenki.
O nagrodach tym razem pisać nie
będę, choć kilka za „Not Afraid” Em zgarnął. Dla niego największą nagrodą jest
i będzie chyba to, jeśli tym kawałkiem wleje w kogokolwiek nadzieję na lepsze
jutro lub odciągnie od czarnych myśli. Moim zdaniem to największy sukces dla artysty.
Nie wyszczególniam najważniejszych wersów, bo cały tekst jest od pierwszego do ostatniego słowa ważny.